Grzech

polankaIdziemy leśną polanką, świeci piękne słońce, jesteśmy na bosaka, nie zauważamy malutkiego węża, który czai się w trawie. On za to doskonale nas widzi i kiedy podchodzimy wystarczająco blisko, atakuje nas. Szok! Stajemy przerażeni i wzrokiem łapiemy uciekającego węża. Oddychamy z ulgą – bo znamy się trochę na gadach – to nie żmija. W zasadzie taka tam wijąca się cienizna, której jad jest absolutnie niegroźny dla zdrowia. Śmiechem próbujemy zatuszować swój strach, chuchamy na ledwo widoczną rankę (odrobinka krwi się perli, nic takiego!), zakładamy buty i idziemy dalej. Troszkę wolniej i patrzymy pod nogi. Bardzo uważnie patrzymy pod nogi. Po jakimś czasie wszystko wraca do normy, my przychodzimy do domu, opowiadamy wszystkim naszą przygodę (wyolbrzymiając ją oczywiście), a na fb wrzucamy fotę leśnej drogi i opisujemy, jaki to potwór nas zaatakował.  I zapominamy o sprawie – w końcu jad był nieszkodliwy, nogi nam nie urwało, a serce wciąż bije… Nie widzimy jednak tego, co dzieje się w naszym organizmie. A tam już jest mniej lajtowo. Jad rozprzestrzenia się wraz z krwią i czyni malutkie spustoszenia – pojawiają się: niewyczuwalne mikroskurcze mięśni, ledwo uchwytne migotanie serca, strzykanie w kościach. Gorzej śpimy, pocimy się, czujemy dziwny niepokój i jesteśmy rozdrażnieni. W zasadzie to nic nam się nie chce. Życie jest do dupy, ludzie wokół wnerwiają nas niemiłosiernie – chętnie byśmy im z plaskacza wyjechali – coraz mniej rzeczy nas cieszy i wszystko tak jakoś straciło sens. Przez to nasze denne samopoczucie, zaniedbujemy swoje obowiązki (w pracy, w szkole, w domu) i coraz częściej wolny czas spędzamy na zagłuszaniu tego, co czujemy. Pijemy. Objadamy się. Ćpamy. Spędzamy przed telewizorem coraz więcej czasu. Życie wymyka nam się z rąk, stajemy się jakimś nieludzkim zombie, który niby żyje, a tak naprawdę jest martwy.  I tylko dlatego, że kiedyś, kilka tygodni temu, w słoneczny dzień, którego nawet nie pamiętamy ukąsił nas malutki wąż.

I teraz konkrety. Wężem jest oczywiście grzech. Zwykły powszedni grzech. Niewyspowiadany, zlekceważony, zepchnięty na samo dno naszego sumienia – no bo przecież nikogo nie zabiliśmy, nic nie ukradliśmy i nikogo nie zdradziliśmy.  Takie tam zwykłe obgadanie sąsiadki… takie tam nieważne kłamstewko… taka tam bagatelka jak fuknięcie na klienta w pracy… i taki tam bzdecik niewarty wzmianki jak ocenianie bliźniego swego. Wymieniać można bez końca, w końcu jesteśmy ludźmi, mamy pełne pole do grzeszenia! Wydaje nam się, że skoro nie jest to poważny grzech, to nie ma co się nad nim pochylać. Ale nie widzimy jak ten jeden (a przecież w ciągu dnia popełniamy ich więcej) grzech zmienia nasze samopoczucie. Stajemy się apatyczni, nieszczęśliwi, zgorzkniali, a nasze serce staje się śmietniskiem. Jest w nim brudno, cuchnie zgnilizną, biegają tłuste karaluchy, pajęczyny zwisają pomiędzy komorami, a zastawki są zawalone kurzem. Mamy zaniedbane serce. A w samym środku tego serca mieszka Jezus… Nie jest Mu tam wygodnie, ani przestronnie, ani miło.  Cierpi, ale wciąż w nas wierzy, że w końcu uklękniemy i wyspowiadamy się… Wierzy, że wpuścimy do tego naszego znękanego serca Światło, którego jasność spopieli najgorszy syf. Ufa, że Go przeprosimy za to, jak Go traktowaliśmy i z większą uwagą będziemy częściej wietrzyć swoje serce. Nie wymaga od nas zachowania w nim sterylnej czystości, ale pragnie, byśmy dbali o jego czystość. Żebyśmy się przynajmniej starali… Na tyle na ile umiemy, resztę, nad którą nie panujemy, On sam ogarnie.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *