„Oto Ja ześlę na was obietnicę mojego Ojca. Wy zaś pozostańcie w mieście, aż będziecie uzbrojeni mocą z wysoka”. (Łk 24, 46-53)
Apostołowie dostali misję głoszenia Słowa. Po co jednak był im potrzebny czas? Przecież Duch Święty mógł ich napełnić swą mocą w jednej sekundzie, dlaczego więc musieli dodatkowo czekać?
Apostołowie dostali ten czas, by mogli w spokoju zdystansować się do swoich emocji, by mogli okiełznać lęk przed czekającym ich zadaniem i poskromić pychę. By – podekscytowani zbliżającymi się wydarzeniami – mogli skonfrontować się z nadmiernym entuzjazmem, wątpliwościami oraz wyobrażeniami. Ten czas dany był im po to, by po ludzku oswoili się z nadludzkim zadaniem wyrzeczenia się siebie na rzecz służenia Bogu. To trudne zadanie dla człowieka – wyprzeć się natychmiastowego działania na rzecz pokornego oczekiwania. A tymczasem Apostołowie zgodzili się na ten proces i stopniowo przekształcali się ze zwykłych zadziornych ludzi w święte narzędzie napełnione Bogiem. W swym czekaniu nie byli bierni, ale ufni i poddani. Czekali. Oczekiwali. Dojrzewali. Aż w końcu – odpowiednio przygotowani – ruszyli w świat.
A my? Gdzie biegniemy, kiedy świat stawia nas przed kolejnym wyzwaniem i daje do ręki dodatkowe możliwości? Biegniemy na oślep, przed siebie – rozemocjonowani, pełni euforii, zapału i wiary we własne, i tylko własne, siły.
Zawróćmy z tej drogi, póki jeszcze możemy. Pozostańmy w tym rozedrganym od emocji miejscu i na spokojnie przemódlmy naszą przyszłość. Oddajmy Bogu nasze talenty, sukcesy, osiągnięcia i pozwólmy Jemu nimi zarządzać. Dajmy sobie czas na refleksję i pozwólmy, by naszymi działaniami pokierował Bóg. I nie bójmy się tego zawierzenia – Bóg jest przecież naszym umiłowanym Ojcem. Kocha nas, rozumie i również pragnie naszego szczęścia, więc jeżeli mamy wyruszyć na misję, to tylko razem z Nim.