„Ale on rzekł do nich: Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę.”
Też jesteśmy niedowiarkami, tylko nie mówimy o tym tak bezpośrednio. Cuda, które dzieją się w naszym życiu, to dla nas wciąż za mało, żebyśmy uwierzyli, żebyśmy zaufali, żebyśmy… pokochali. Dobre wydarzenia to zbieg okoliczności, przypadek, fart – nigdy nie widzimy w tym działania Jezusa, Jego czułej opieki. Boimy się powiedzieć Jezusowi – Jezu! Trudno mi uwierzyć w Ciebie, naucz mnie tego, bo błądzę – ponieważ boimy się sami przed sobą do tego przyznać.
A czy Jezus potępił Tomasza? Nie!
Tylko że Tomasz był od samego początku szczery i wprost potrafił powiedzieć Apostołom, że nie uwierzy, dopóki Zmartwychwstałego Chrystusa nie zobaczy na własne oczy, mało tego – nie uwierzy, dopóki nie włoży do Jego ran swojej ręki!
My na żadną szczerość nie potrafimy się zdobyć, nie potrafimy przyznać się do tego, że większą wiarę pokładamy w ludziach i zabezpieczeniach finansowych niż w Bogu, wstydzimy się stanąć w prawdzie, że nasza wiara jest życzeniowa i niestabilna. Owszem, co niedziela zakładamy do Kościoła maskę przykładnego wiernego, a co wieczór – rozmodlonego chrześcijanina. Tylko nasza codzienność przeczy tym wyuczonym zachowaniom, ponieważ nie pociąga za sobą prawdziwej chęci spotkania się z Bogiem.
Bądźmy szczerzy! Przed sobą i przed Bogiem. Przestańmy się krygować, bo Jezus i tak widzi nasze serca i doskonale zdaje sobie sprawę z naszego niedowiarstwa, którego nie osłoni żaden listek figowy. Zaakceptujmy nasze ludzkie słabości, tak jak zrobił to Tomasz, a resztę oddajmy Bogu – niech z naszego zła wyprowadzi dobro. Na swoją chwałę!