„Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę; woły i tuczne zwierzęta ubite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę! Lecz oni zlekceważyli to i odeszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy, pozabijali.”
Kiedy Bóg nas zaprasza, często odmawiamy lub przekładamy spotkanie na później. Oddajemy Mu szczątki naszego życia – wieczorne strzępki zmęczonego dnia, gdy nieskładna modlitwa zamienia się w sen, lub szybką niedzielną godzinę upchniętą pomiędzy serialem a obiadem. Nie mamy dla Boga czasu, bo… tyle się wokół nas dzieje. Życie nas – dosłownie – pożera. A tymczasem wokół Bożego stołu stoją puste krzesła… Nie jest rodzinnie, gwarno, świątecznie. Nikt się nie śmieje, nie przytula, nie bawi się… Jest – przeraźliwie cicho. Czy Bóg zasłużył na taką samotność? Na wieczne odtrącanie, spychanie na dalszy plan i odganianie się od Niego jak od natrętnej muchy?
Przecież On jest naszym Tatusiem. Naszą najbliższą rodziną! Ten poniżony, niechciany, odrzucony Bóg jest naszym wybawieniem. Dlaczego więc zapewniamy Mu takie traktowanie, którego sami się obawiamy? Ponieważ jesteśmy daleko, a Boga traktujemy jak nigdy niewidzianego krewnego, któremu dwa razy w roku trzeba wysłać świąteczną kartkę.
Zmieńmy to! Zanim będzie za późno, przyjdźmy do Niego, poznajmy Go, pokochajmy… Przyznajmy Mu honorowe miejsce w naszym zabieganym życiu. Zaprośmy Boga na urodziny swojego dziecka, pójdźmy z Nim na rodzinny spacer, wypijmy z Nim kawę, zwierzajmy się z naszych radości i trosk – niech Bóg na stałe zamieszka w naszej codzienności. I nie martwmy się tym, że zabraknie nam czasu na inne obowiązki, przecież to On jest Panem czasu! Nie my.
Przyznajmy Bogu honorowe miejsce, nie od święta, nie gdy sobie przypomnimy, ale – zawsze. I przyjdźmy na tę ucztę, pójdźmy tam, gdzie nas chcą, gdzie nas kochają, gdzie na nas czekają…