„Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu”.
Świat potrzebuje prawdy, ale nie chce jej słyszeć. Świat tę prawdę wyśmiewa, biczuje, krzyżuje i wreszcie – nazywa kłamstwem. A ponieważ ludzie potrzebują w coś wierzyć, wolą wierzyć w kłamstwa, ponieważ one pozwalają tkwić im w uczynkach nieakceptowanych przez Prawdę.
Dlatego właśnie ludzie tworzą sobie własnych „jezusów”, którzy nie są synami Boga, ale synami kłamstwa. I ci światowi „jezusowie” zniekształcają naszą prawdziwą wiarę, odzierają ją z prawdy, a ludzie się na tę nowowiarę otwierają. O ile łatwiej jest uwierzyć bożkowi o twarzy Jezusa, który mówi o miłości, ale jednocześnie rozmywa grzech na tyle, by było wygodnie żyć, niż Jezusowi, który jest miłością i potępia grzech.
Z tego nowego odłamu powstają katolicy, którzy grzeszą, ponieważ są grzeszni, ale się nie spowiadają, ponieważ nie praktykują. Katolicy tego świeckiego nurtu na twarzach malują błyskawice, noszą amulety, wyznają wolność seksualną i rozdają psikusy, jeżeli nie dostaną cukierków. To ochrzczeni ludzie, którzy nie przebaczają, ponieważ cenią sobie swoją „godność”.
Nasza wiara się rozmywa. Nie dostrzegamy już, że podążamy w złym kierunku. Najważniejsze przecież, żeby były piękne święta, z choinką, prezentami, chociaż bez stajenki…