„Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?”
W zbawieniu piękne jest między innymi to, że zatwardziały grzesznik może nawrócić się dosłownie w ostatniej chwili. I wtedy ten syn marnotrawny będzie witany przez Boga z taką samą radością, co i my – wszyscy ci, którzy trwali przy Bogu przez całe swoje życie.
Czy to nas oburza? Czy wydaje nam się to rażącą niesprawiedliwością?
Jeżeli tak, to… źle z nami, bo świadczy to o tym, że nasza wiara jest bardzo powierzchowna. Podkreśla to, że być może dalej jesteśmy od Boga niż ten (oburzający nas) grzesznik. Dlaczego? Ponieważ nie pragniemy Boga tak szczerze, jak on. Ponieważ nie pokładamy w Nim nadziei tak rozpaczliwej i ufnej, jak on. Trwamy przy Nim, to prawda, ale bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby serca.
Tak, w takim wypadku faktycznie może nas zniechęcać „niesprawiedliwe” miłosierdzie Boże…
Ale czy zastanawialiśmy się kiedyś, co w takim razie chcielibyśmy, żeby Bóg uczynił? Ogłuchł na błaganie konającego? I jak takie zachowanie świadczyłoby o naszym Bogu? Zastanówmy się uczciwie, czego pragniemy od Boga – miłosierdzia dla nas, czy dla wszystkich? Czy oczekujemy od Boga nieomylnej doskonałości, czy ludzkiej ułomnej wybiórczości?
Pragnijmy nieba dla grzeszników, bo i my nimi jesteśmy. Módlmy się o nawrócenie grzeszników, bo i my nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo zbłądziliśmy. Być może i my – tak szczerze – zapragniemy Boga właśnie w ostatniej chwili naszego życia…
A Bóg nas przyjmie, czy i wtedy złym okiem będziemy patrzeć na to, że jest dobry?