Błogosławiona nieobecność

(Łk 12, 1-7)

Jak często mówisz, że jesteś zupełnie sam? Sam ze swoimi problemami, sam z własnym cierpieniem, sam z własnymi lękami. Czujesz się jak porzucone małe dziecko, które zostawione w ciemnym lesie musi samotnie obronić się przed ciemnością, dzikimi zwierzętami i obezwładniającą niepewnością…

Bycie samotnym jest przerażające. Płakanie w samotności jest ogromnie smutne i niesprawiedliwe, a samotne krzyczenie z bólu jest udręką ponad siły…

Czy jednak naprawdę jesteś sam?

To, że nie ma obok ciebie człowieka, który cię zrozumie i przytuli jest wstrząsającym doznaniem, ale wcale nie oznacza ono twojego realnego osamotnienia. Ono jedynie oznacza, że w tym momencie nie ma przy tobie nikogo fizycznego. Zawsze jednak jest przy Tobie Bóg. W tym momencie patrzy na ciebie i ma jedno jedyne pragnienie – żebyś otworzył się na Jego obecność… Żebyś poczuł Jego miłość, opiekę, całkowitą koncentrację na twoim cierpieniu. Żebyś poczuł tę miłosierną dłoń, która ze współczuciem ociera twoje łzy i żebyś zobaczył, że Bóg płacze razem z tobą! On razem z tobą uczestniczy w twoim cierpieniu i pociesza się, tuli, kołysze. Jako jedyny płacze z powodu twojego bólu i równocześnie przynosi ci ukojenie.
Czasami nieobecność drugiego człowieka jest dla ciebie błogosławieństwem, bo otwiera cię na prawdziwe spotkanie z Twoim ukochanym Ojcem. Możesz bez przeszkód wypłakać się na ramieniu towarzyszącego ci Boga, a twoje łzy będą kapać wprost do Jego miłosiernego serca. Wasze spotkanie, początkowo przepełnione goryczą i bólem, przyniesie ci spokój i niezłomną pewność, że już nigdy nie będziesz sam…