(Łk 17, 11-19)
Codziennie o coś prosimy – o wielkie łaski i o zwykłe codzienne drobnostki, takie jak zdany egzamin, dobrze przeprowadzoną rozmowę rekrutacyjną, czy udane przyjęcie urodzinowe… Próśb, tak jak i zdarzeń, jest tysiące. Do każdej z nich angażujemy Boga i to jest wspaniałe. Czy jednak potem dziękujemy? Czy w euforii świętowania naszego prywatnego sukcesu pamiętamy o tym, że Bóg nas wspomógł w tej trudnej dla nas sytuacji? Czy pamiętamy, by westchnąć z wdzięcznością do Boga i uświadomić sobie, że bez Jego wsparcia pewne zdarzenia w naszym życiu by się nie zadziały?
Mało w nas wdzięczności, a dużo oczekiwań. I mało w nas zgody na wolę Bożą.
A gdyby tak zapełnić swoje myśli Bogiem i dziękować Mu za wszystko? Dosłownie za wszystko! Za bolące stawy, za trudny dzień w pracy, za promocję na zimowe buty i za siłę do sprostania obowiązkom? Jak się tak nauczymy dziękować, to i podziękujemy Bogu za pyszną kawę wypitą z przyjaciółką, za taniec z mężem i za leniwe niedzielne rodzinne poranki. Możemy też podziękować za tak prozaiczną rzecz, jak zasypianie pod cieplutką kołdrą we własnym bezpiecznym domu.
Nauczmy się dziękować, bo naprawdę mamy za co. Niesłusznie przywykamy do łask, które dostaliśmy i uważamy, że są one oczywiste, że są automatycznie przypisane do naszego życia. A tak nie jest. Są przecież ludzie, którzy nie mają domu, albo z bólu nie mogą spać i oni modlą się o to, co my mamy, a czego nie doceniamy…
Nauczmy się dziękować za to, co dostaliśmy i za to, o co prosiliśmy – bez względu na to, czy jesteśmy zadowoleni, czy też nie. Nauczmy się wdzięczności, bo ona otworzy nam oczy na bogactwo, w którym na co dzień żyjemy. Zmieni się wtedy nasza perspektywa i z wiecznie narzekających frustratów przekształcimy się w Boże Dzieci wielbiące swego Ojca.