Martwota

(Łk 10, 25-37)

Czym się różni brutalność od obojętności? W tym przypadku – niczym. Jedno i drugie prowadzi do śmierci.

Brak działania jest często równie niszczący, co – napiętnowana przez wszystkich – agresja. Mamy być miłosierni dla swoich bliźnich, a to znaczy, że mamy ich zauważać! Spieszyć im na pomoc, dostrzegać ich potrzeby, ich uczucia, ich problemy. Obojętność jest bierną formą przemocy, nie stosujmy jej!

Obojętność ma różne oblicza, nie zawsze sprowadza się do nieudzielenia komuś pomocy, niekiedy jest zwykłym lenistwem – umysłowym, fizycznym lub duchowym. I czasami nam się po prostu nie chce zainteresować cudzym losem, bo wymaga to od nas zaangażowania.

Nauczyliśmy się beznamiętnego obserwowania faktów i oduczyliśmy się reagowania na dziejące się zło. Ale rzeczywistość, w której żyjemy nie jest zbiorem fikcyjnych filmików, nasza rzeczywistość pełna jest realnych emocji – cierpienia, strachu, bólu, nadziei i… obojętności.

Zastanówmy się, jak byśmy się czuli, gdyby Bóg porzucił swoje miłosierdzie, usiadł z telefonem w dłoni i beznamiętnie przewijał na swym boskim ekranie całe nasze życie? Jaki ciężar miałyby wtedy dla Niego nasze łzy? Czy współcierpiałby z nami? Czy potrafiłby się radować naszym szczęściem? Czy wzruszałyby Go nasze prośby? I czy zesłałby swego Syna, żeby nas zbawił? Nie, bo byłby obojętny. Nieżywy. Martwy.
My też, chociaż nie jesteśmy Bogiem, żyjemy. I my też powinniśmy być miłosierni. Dlaczego więc wyrzekamy się tej boskiej cechy na rzecz obojętności, która prowadzi nas do martwoty?