Dobrzy ludzie

„Oto tyle lat ci służę i nie przekroczyłem nigdy twojego nakazu; ale mnie nigdy nie dałeś koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę”. (Łk 15, 1-3.11-32)

Wiara wyznawana bez miłości staje się bezdusznym rytuałem. Zatracamy wtedy miłosierdzie – widzimy tylko naszą „doskonałość”, na którą składają się mechanicznie powtarzane czynności i modlitwy, a w których nie ma już ani krzty miłości do drugiego człowieka. To straszna szatańska pułapka, w którą bezmyślnie wpadamy i tkwimy w niej pełni samozadowolenia. „Nie grzeszymy”, bo grzechem jest grzeszyć, a więc – jesteśmy tak zwanymi dobrymi ludźmi, którzy nie mają się z czego spowiadać…

Dla nas – prawie przecież już „świętych” – jedynym ratunkiem jest właśnie… grzech. Dlaczego? Ponieważ kiedy się potykamy, najpierw spada nam z głowy korona. A potem nasza pycha zmuszona jest oddać berło słabościom. Odkrywamy, że jednak nie jesteśmy doskonali i że nasz samozachwyt był bezzasadny, ze wstydem odkrywamy, że jesteśmy… ludźmi. Padamy wtedy na kolana (bynajmniej nie w wystudiowanej pozie) i płaczemy przed Bogiem.

Prawdziwa wiara potrzebuje upadków, bo dopiero wtedy poznajemy, dla Kogo chcemy wstać i do Kogo pragniemy wyciągnąć błagalną dłoń. Syn Marnotrawny stanął w tej prawdzie i przeżył łaskę wybaczenia, a jego brat? Pełen zimnej doskonałości nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie potrafi kochać.
Prawdziwa wiara jest pełna miłości, potknięć i przebaczania, ale też radości z nawrócenia bliźnich.