„W owe dni, po wielkim ucisku słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą.”
Koniec świata… Prawdziwy.
Nie ten metaforyczny, który „wydarza się”, gdy mamy trudną chaotyczną sytuację w życiu, ale ten ostateczny, który na zawsze oddzieli dobro od zła.
Koniec świata to nie chaos, który zabierze nam stabilizację, ale koniec świata to przede wszystkim koniec naszych możliwości… Możliwości do pracy nad sobą. Możliwości do wynagrodzenia swoich błędów. Możliwości do przytulenia, przeproszenia, naprawienia.
Ale koniec świata jest także początkiem, jest ewangelicznym latem – ciepłym, bezpiecznym, beztroskim i… nieskończonym. Jest latem, które przyjdzie po bardzo ciężkiej, lodowatej zimie.
Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale teraz właśnie mamy tę srogą zimę – przyzwyczailiśmy się do jej trudów i nasze zmarznięte serca zastygły pod lodowatym pancerzem. Nie wiemy nawet jak bardzo jesteśmy biedni, przemarznięci i utrudzeni brakiem prawdziwej miłości. Dlatego właśnie z przerażeniem myślimy o końcu świata i zamiast się do niego przygotować – uciekamy w jeszcze większy mróz.
A po co? Koniec świata niech będzie naszą nadzieją! Szykujmy się do niego z radością! Owszem, lato jest czasem żniw, ale Troskliwy Żniwiarz nie uszkodzi przecież dojrzałego kłosa…
Teraz mamy ten cenny czas, by wzrastać i dojrzewać, ale nie uda nam się z niego skorzystać, gdy wciąż będziemy dygotać z zimna. Pozwólmy, by Bóg okrył nas płaszczem swojego miłosierdzia i bezpiecznie się rozwijajmy. Mamy na to całą wiosnę naszego życia…