My, dorośli

„Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże.”

Jak patrzy na ciebie Bóg?

Jak na swoje ukochane dziecko. Pamięta twoją czystość, niewinność, empatię. Pamięta też twoją wzruszającą bezbronność, prostotę i ufność. Teraz także widzi twoje serce, twoje chęci, twoje potrzeby. I widzi też dojrzałą, ale i poranioną wersję tego malutkiego dziecka, którym byłeś kiedyś…

Bóg stworzył cię dobrym, ale ty pod wpływem otoczenia „wyrosłeś” z Bożych cnót, a nauczyłeś się analizować. Rozum przejął kontrolę nad sercem, twoja dobrotliwa i wybaczająca pamięć przekształciła się w pamiętliwość, a wdzięczność – w oczekiwania. Bolesne doświadczenia nauczyły cię życia w lęku i tego, by nikomu nie ufać. Nikomu. Nawet Bogu.

W ten sposób sam (nieświadomie) zabroniłeś sobie przychodzić do Boga. Dlatego cierpisz. Dlatego czujesz się samotny. Dlatego czujesz się nierozumiany i niekochany.

I owszem, Bóg ma teraz dorosłe niezależne dziecko, którym się stałeś. I takim cię kocha. Ale czy na pewno ty na tej dojrzałości skorzystałeś?

Jesteś dorosłym człowiekiem – to prawda. Dojrzewanie jest naturalnym etapem rozwoju – to też prawda. Ale piękno dziecka tkwi właśnie w jego ufnej zależności. Wydobądź to piękno z siebie i nie przeszkadzaj swojej duszy miłować swego Ojca. Włóż swoją dużą już rękę w opiekuńczą dłoń Boga i pozwól Mu się poprowadzić. Jak ufne, zapatrzone w Tatusia dziecko, którym przecież w głębi serca nadal jesteś…