”Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć”. Tak rzadko robimy coś z potrzeby serca, w cichości, skrytości, pokorze. Tak rzadko okazujemy się altruistycznymi Samarytanami, którym zależy na DOBRU bliźniego a nie na naszym własnym. Gorzej, staramy się być dostrzeżeni w swojej wspaniałomyślności, ubieramy swoje dobro w kolorowe szaty i obnosimy się z nim naokoło, aby każdy mógł nas pochwalić, zaakceptować, wyrazić się o nas z uznaniem… Zakładamy piękne maski, by ludzie mogli nas podziwiać i z czasem zapominamy już, że przebrania te są formą obłudy, a nie naszą rzeczywistą twarzą. Sami zaczynamy zachwycać się swoim skonstruowanym na potrzebę chwili duchowym pięknem. Jeżeli modlimy się za kogoś – musimy to rozpowiedzieć (ze szczegółami) samym zainteresowanym i wszystkim wokół. Jeżeli pościmy w jakiejś intencji – również czujemy potrzebę szerokiego rozproszenia informacji o podejmowanych przez nas umartwieniach i wyrzeczeniach. Jeżeli komuś pomagamy – sami staramy się, aby wiedza o naszej rzekomej hojności dotarła do jak najszerszej liczby osób. Boimy się niewidzialności, szarości i skrytości. Ludzie muszą nas widzieć: jak chodzimy do Kościoła, dajemy na tacę, wspieramy hospicja. Ludzie muszą być świadkami naszej chrześcijańskiej miłosierności. Dobro przestało być pokorną jałmużną, a stało się monetą przetargową, czymś, co ma nam pomóc stać się bardziej widocznym, bardziej docenianym, bardziej szanowanym. Dobro stało się narzędziem używanym z kalkulacją i gruntowną analizą. Opłaca się lub nie. I w zależności od sytuacji sięgamy po nie lub… nie. Zapominamy o jednym. To wszystko widzi Bóg, a On jedyny przenika przez nasze przebrania, makijaże, maski i widzi to, co w nas jest prawdziwego. I z tego będzie nas rozliczał. Nie będzie rozczulał się nad naszym wyrachowanym dobrem, gładził nas po głowie za uczynki, które poczyniliśmy z egoistycznych zapędów. Nie będzie współtowarzyszył nam w naszym samozadowoleniu. Dlaczego? Ponieważ Bóg zna Prawdę i najwyższy czas, abyśmy i my w sobie zaczęli ją dostrzegać. Bądźmy dobrzy z potrzeby serca, a nie dlatego, że tak wypada, dobrze wygląda i jest przyszłościowe. Nie czekajmy na wdzięczność. Nie chwalmy się dobrym sercem. Naśladujmy Chrystusa w pokorze i cichości.