„A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię (…) Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do ojczyzny.”
Trzej Królowie – wbrew zdrowemu rozsądkowi – porzucili swoje obowiązki, domy, rodziny i wyruszyli na poszukiwanie nowo narodzonego Króla Żydowskiego, żeby oddać Mu cześć. Nie mieli żadnych racjonalnych wskazówek, podążali za gwiazdą betlejemską. Zaufali Bożemu znakowi i dotarli na miejsce. Mogli powitać Jezusa. I zrobili to z hojnością – oddali Mu swój czas, trud, zaufanie, bogactwo i posłuszeństwo.
Nie zastanawiali się nad tym, czy to faktycznie narodził się Boży Syn, nie zamartwiali się, czy do Niego trafią, skoro będą szli tylko za prowadzącą ich gwiazdą bez żadnych planów, kompasów czy map. Nie bali się, że ośmieszą swoją wędrówką. Można powiedzieć, że wstali i poszli, bez analizowania, ustalania, kombinowania. Zupełnie inaczej niż robimy to my, „wierzący” ludzie dwudziestego pierwszego wieku.
Czy stać nas na to, żebyśmy porzucili wszystko i poszli za Jezusem? Czy jesteśmy w stanie zaufać Bogu i wreszcie przestać się bać? Czy potrafimy zaufać tak mocno, że sens widzimy w Bogu a nie w logice?
Co roku świętujemy Boże Narodzenie, podczas którego to Jezus do nas przychodzi, a nie my do Niego. Przestaliśmy Go szukać, bo przecież widzimy Go na obrazkach, a nie w naszych bliźnich.
Bardziej zależy nam na tym, co powiedzą o nas inni ludzie, niż co pomyśli o nas Bóg. Ponieważ to codzienność jest dla nas ważniejsza, a nie wieczność. A przecież to ludzie nas oceniają, potępiają, odrzucają, a nie Bóg, to dlaczego tak troszczymy się o ich zdanie? Dlaczego tak zabiegamy o ich przychylność? Dlaczego walczymy o aprobatę bożków (chłopaka, współmałżonka, szefa, rodzica…) a nie Boga Jedynego?
Nie składamy Bogu żadnych darów, bo kurczowo trzymamy się tych żałosnych finansowych zabezpieczeń i boimy się być szczodrzy – bo nam zabraknie, bo inni nie dają, bo nam nikt niczego nie podarował.
Wszystko kręci się wokół nas, naszego dobrego samopoczucia, naszych potrzeb, zachcianek i przekonań. Boimy się wyróżnić naszą wiarą, pragniemy być w tłumie, jak te owce idące na rzeź. Nic dziwnego, że nie jesteśmy w stanie odnaleźć Boga, bo to bardzo indywidualna droga wymagająca poświęceń, od których się odzwyczailiśmy.
Oczekujemy cudów, ale przestaliśmy w nie wierzyć, bo przecież stoją one w sprzeczności z logiką. Sami więc zawężamy Bogu granice i dziwimy się, że są tak wąskie.
Kacper, Melchior, Baltazar… Oni bez wahania wyruszyli w drogę. Ty też powinieneś. Nie odkładaj tej wyprawy na święte nigdy. Na jutro. Na starość. Biegnij do Jezusa już dziś. Teraz. W tej chwili. Już. Ponieważ teraz jesteś w stanie to zrobić, a skąd wiesz, co będzie później?