Wielki Piątek

17917465_1934034570216838_3488275130076765912_oMamy Wielki Piątek, dzień śmierci Pana Jezusa. Dzień męki i niewyobrażalnej śmierci jedynej Osoby, której serce było całkowicie niewinne. Wiem, słyszeliśmy to wielokrotnie, co roku stajemy wobec tej świadomości. Stajemy, ale czy w tę Prawdę wchodzimy? Czy zanurzamy się w nią tak, jak Jezus w cierpieniu zanurzył się dla nas? Święta Wielkiej Nocy to nie radosne baranki ani słodziutkie kurczaczki, to nie są kolorowe pisanki, prezenty od zajączka, ani nawet zastawiony stół czy wysprzątany dom. Czym zatem te święta są? Czym powinny być? Powinny być naszym odrodzeniem się w Chrystusie. A czy są?

Jezus dziś umiera za moje i twoje grzechy, czy chociaż przez chwilę zatrzymaliśmy się w chaosie przedświątecznych porządków i podziękowaliśmy Mu za tę ofiarę? Czy wsparliśmy Go w myślach słowem pełnym miłości? Czy poszliśmy na Golgotę razem z Nim? Przejdźmy przez te dni z Chrystusem, wyruszmy razem z Nim w Jego drogę. Zróbmy to z szacunku dla Jego cierpienia, z wiary, że miało ono sens i z miłości do Jego poranionego naszymi grzechami serca.

Być może zadawaliście kiedyś sobie pytanie: jak tak można? Ja bym w życiu nie wydał Przyjaciela jak Judasz, ja bym nigdy nie wyparł się Przyjaciela jak Piotr, ja bym nigdy nie umył rąk jak Piłat? Też sobie zadawałam to pytanie. Odpowiedź może nas zaskoczyć. Bylibyśmy w stanie i robimy to. W XXI wieku nadal stoimy w przedmieściach Jerozolimy i po kolei odgrywamy w naszym życiu wszystkie te godne potępienia role.

Za każdym razem, kiedy porzucamy dla jakichś korzyści nasze wewnętrzne wartości i robimy rzeczy, których nie powinniśmy, zdradzamy Tego, który głosił Prawdę. Wydajemy Jezusa w ręce oprawców, tak jak zrobił to Judasz.

Za każdym razem, kiedy w żartach bagatelizujemy fakt, że chodzimy do Kościoła (bo wstydzimy się tego, co ludzie o nas powiedzą), lub mówimy jestem wierzący, ale niepraktykujący – wyrzekamy się Jezusa tak, jak uczynił to Piotr.

Każdego dnia, kiedy świadomie patrzymy na cudze poniżenie, cierpienie i nic z tym nie robimy, bo to nie nasza sprawa – umywamy ręce jak Piłat.

Każdym swoim grzechem (i nie mam tu na myśli grzechów ciężkich, ale każdy bez wyjątku grzech) wbijamy gwoździe w Jego umęczone ciało.

I na sam koniec… Za każdym razem kiedy nasze postępowanie rozmija się z Jego oczekiwaniami względem nas, podajemy mu do picia ocet zamiast wody.

Jezus widzi nasze grzechy, zna je doskonale i kocha nas pomimo ich. Umarł za nas. Za ciebie i za mnie, a my się do tego przyczyniliśmy. Nie mówmy, że nas tam nie było. Jesteśmy teraz i nic się nie zmieniło.