„A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: + Eloi, Eloi, lema sabachthani, E. to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Niektórzy ze stojących obok, słysząc to, mówili: T. Patrz, woła Eliasza. E. Ktoś pobiegł i napełniwszy gąbkę octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić, mówiąc: I. Poczekajcie, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, żeby Go zdjąć [ krzyża]. E. Lecz Jezus zawołał donośnym głosem i oddał ducha.”
Jezus nie żyje…
Do kogo się modlić, skoro nie ma świętości? Jak żyć bez Jezusa?
Te trzy dni królowania grzechu to czas, który nadchodzi. Czas, który wybraliśmy, uwalniając Barabasza. Czas, na który przyzwoliliśmy, krzycząc: Ukrzyżuj.
Czas umywania rąk, odwracania oczu od niegodziwości, czas zdrady i upokarzania. Czas zabijania. Czy to takie dziwne, że ten czas Jezus spędził w grobie?
Gdzie się schować przed takim światem, skoro Jezusa nie ma?
Jak żyć, skoro nie ma nadziei, pociechy, sensu?
Musimy umrzeć i położyć się koło Jezusa, bo tylko tam jest teraz bezpiecznie. Za zasuniętym kamieniem. W ciemnościach. Poza szalejącym światem.
Skoro Jezus umarł przez nasze grzechy, najlepsze co możemy zrobić, to pozwolić umrzeć naszym grzechom razem z Nim. Musimy je przed sobą obnażyć i świadomie ukrzyżować. Wyprzeć się ich.
O Mój Jezu, w ciemnościach, obok Twego świętego nieruchomego ciała, kamienuję swoje grzechy, wyrzekam się ich. A po trzech dniach, razem z Tobą, odsunę kamień… Ty Zmartwychwstały i ja, z czystym sumieniem. A potem Ty pójdziesz do naszego Ojca, a ja ruszę w drogę do Twojego kolejnego grobu. I tak będę wędrować, ku świętości, dopóki mnie ze sobą nie zabierzesz…