Jak trędowaty?

„Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił ze słowami: Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło.”

Jak to jest możliwe, że taki trąd uleczony przez Chrystusa, niewidoczny już dla innych, może pomimo łaski uzdrawiającej pozostać i zżerać duszę zamiast skóry?

Czy jestem jak ten trędowaty?

Z jednej strony pełna ukorzenia i pokory objawiam Bogu, że całkowicie powierzam Mu swój los i zgadzam się z każdą Jego wolą. A z drugiej strony – zapominam się w nieposłuszeństwie i bezmyślnie skaczę w duchową przepaść?

Co łatwiej mi uczynić? Wypowiedzieć słowa, które uczciwie płyną z serca, ale nie pociągają za sobą właściwych działań, czy też zachować letniość w nawykowej religijności?

Trędowaty nie posłuchał Jezusa. Jego radość z otrzymanej łaski była tak wielka, że przesłoniła wdzięczność i pragnienie świętości, a wystawiła go na szatańską pokusę pychy i samowoli. Dlatego właśnie trąd stracił swoją fizyczną uciążliwość, ale przerzucił się z ciała na duszę. Taki trąd, nieprzeszkadzający człowiekowi w codziennym życiu, jest stokroć bardziej szkodliwy i przerażający.

Nie chcę być jak ten trędowaty, uszczęśliwiony pomimo tak bolesnej niespójności, więc powinnam prosić nie tylko o uleczenie z trądu, ale przede wszystkim o łaskę świętości. I krok po kroku, podnosząc się i wstając, cierpliwie w jej kierunku zmierzać. Nie zatracać się w radościach rozwiązanych problemów, ale ciesząc się – nadal przede wszystkim posłusznie i wiernie trwać przy Jezusie.