(Łk 24, 13-35)
Czy jesteś właśnie w drodze do Emaus? Czy zmierzasz tam – całkowicie pogrążony w smutku, własnych zmartwieniach i problemach? A może idziesz tam razem z twoimi najbliższymi, w posępnym, pełnym bólu i zwątpienia, korowodzie?
Jeżeli tak, to wiedz, że towarzyszy Ci Jezus, tylko Go nie rozpoznajesz, bo wzrok masz wciąż odwrócony w stronę swojej codzienności, w stronę swojej indywidualnej zalanej twoimi łzami Jerozolimy…
Ale Jezus idzie z tobą i tłumaczy ci łagodnie, że twoje obecne nieszczęście ma swój kres w chwale Pana, wyjaśnia cierpliwie, że każde cierpienie ma ogromny sens. Mało tego, Jezus próbuje ci uświadomić, że być może niepotrzebnie się tak smucisz, bo nadszedł czas radości, tylko jej nie widzisz, bo wciąż trwasz – w nieaktualnej już – rozpaczy!
Masz oczy przesłonięte trwogą, jesteś więc niczym bezradny ślepiec, który po omacku idzie przez życie. Dzięki Bogu, Chrystus jest tuż obok! I On bezpiecznie doprowadzi cię do takiego miejsca, w którym przejrzysz. A kiedy, nasycony Chrystusem, odmieniony i uzdrowiony, wrócisz do swojej Jerozolimy, ze zdumieniem spostrzeżesz, że wszystko wygląda już zupełnie inaczej…