W drodze do ciebie

„Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu.” (J 20, 1-9)

Jezus otworzył oczy, zdjął z głowy chustę i odrzucił szaty. Było ciemno i zimno. Wstał więc z mar, przeciągnął się, odsunął kamień i głęboko odetchnął.

– Dzień dobry, Tato – powiedział radośnie. – Wykonało się! Zmartwychwstałem! Żyję! – Podniósł przebitą rękę i z czułością dotknął rany po gwoździu, nie bolała już ani nie krwawiła, ale widać było przez nią cały świat. Przez chwilę Chrystus patrzył, jak miliony ludzi płaczą, śmieją się, zabijają.
– Wszystkich mam was w sobie – powiedział. – A wy o tym nie wiecie. Umarłem za Was, ale teraz, gdy już zmartwychwstałem, każdego z was odnajdę i przytulę. A potem wrócimy razem do domu naszego Ojca. Położył dłoń na przebitym boku i spojrzał w niebo.
– Tato, muszę iść dalej. Nie mogę odpocząć. Spójrz na me przebite ręce, chcę wrócić do Ciebie z każdym człowiekiem, którego tu widzisz.
XXX
Świt wstawał, powietrze było chłodne i rześkie. Jezus wyruszył w drogę. Poszedł cię szukać, by utulić cię i pocieszyć, by otrzeć twoje łzy i opatrzyć twoje rany. Mógł zostać w grobie i czekać na swoich przyjaciół, by wspólnie z nimi radować się wypełnioną wolą Ojca. Ale Jezus się spieszył, bo wiedział, ze TY czekasz…