„Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.”
Zmierzamy w złym kierunku – skupiamy się jedynie na tym co przejściowe, co doczesne, co jest… martwe.
Obracamy się wokół martwoty i dziwimy się, że nie mamy energii ani ochoty do życia, że brak nam sensu… Skąd mamy czerpać siły, skoro wszystko, czym się posilamy jest martwe?
Chleb, który spożywamy, przyrządzony jest ze zmielonych – martwych już – ziaren. Wszystko, czym się żywimy, okrywamy czy otaczamy jest pozbawione życia. Nieruchome, zastygłe, obumarłe… I my również tacy się stajemy – nieruchomi, zastygli, obumarli. Próbujemy jeszcze ożywić naszego ducha jakimś nowym gadżetem, nałogiem, czy „życiowym sukcesem”, ale to wszystko przynosi chwilowe efekty, bo jak coś przemijalnego, może zapewnić nam wieczność?
Czego zatem nam trzeba? ŻYCIA! Trwającego, pulsującego łaskami, ŻYCIA!
„Ja jestem chlebem żywym” – mówi do nas Jezus, ale my, przyzwyczajeni do martwoty i pochyleni nad zmartwieniami dnia codziennego, nie słyszymy tych słów.
Czy naprawdę chcemy już umierać? Czy to naprawdę nadszedł już nasz czas? NIE! NIE! I jeszcze raz – NIE! Oto właśnie nadszedł dla nas czas życia! Czas łask! Czas miłosierdzia! Czas Chleba Żywego! Obudźmy się z tępej martwoty i sięgnijmy po to Życie. I zróbmy to TERAZ, póki jeszcze możemy. Zróbmy to teraz i zacznijmy wreszcie żyć.
Nie wegetować, ale – ŻYĆ. Pełną piersią!