(Mt 17, 1-9)
Jak wchodzisz na stromizny swojego życia?
Czy rozglądasz się wokoło i szukasz najlepszego miejsca do tego, by z tej niewygodnej góry zeskoczyć – dopóki się jeszcze da – czy też wspinasz się na nią niechętnie i pełen żalu oraz lęku złorzeczysz wszystkim dookoła?
Jakkolwiek to robisz, zatrzymaj się! Teraz. Rozejrzyj się, odetchnij i pomódl się. Powiedz Bogu, jak bardzo się boisz, opowiedz Mu, jaki to dla ciebie bolesny ciężar, a potem… podziękuj Bogu za ten wysiłek, który zmuszony jesteś podjąć i pomyśl za co – pomimo tej trudnej wędrówki – możesz być wdzięczny.
Jeżeli porzucisz strach i odtrącisz narzekanie, jeżeli odtrącisz łapska tych demonów, pojawi się w twoim sercu świetlista szczelina. To jest właśnie ten moment, w którym zgadzasz się świadomie, by Jezus podszedł do ciebie i zabrał cię na sam szczyt. To jest ten moment, w którym wspólnie, tylko we dwójkę, stawiacie ostrożnie noga za nogą i mozolnie się wspinacie. Coraz bliżej siebie, coraz bardziej przytuleni, coraz mocniej zespoleni. To jest ten moment, w którym Jezus przygotowuje cię do tego, by mógł ci się w pełni objawić.
Stromizny twojego życia nie służą temu, żebyś się na nie udręczony wspiął, a potem spadł w przepaść. Stromizny służą temu, byś zapragnął bliskości z Bogiem.